sobota, 8 grudnia 2012

Szczytne cele i hand-made.


Chrześniak Mii Wallace oraz Matka-Chrzestna wpadli dziś w twórczy szał, czego efektem jest zalążek dochodowego biznesu: przydomowa fabryka ręcznie robionych kartek. Jak już zatrudnimy marketingowca, z pewnością skoryguje na: hand-made (hędmejd), a zatem napawajmy się, póki czas, soczystością polszczyzny.


Prezentujemy jeden z efektów wytężonej pracy (cena wywoławcza 100$, oczywiście tylko   prawdziwie amerykańskich, jak Mia Wallace):

______________________________


Kartka okolicznościowa (Walentynkowa) "Walka"

awers 

i rewers:

Swoim zakupem wspierasz szczytny cel (jego kryptonim to ŚDM w RIO)!

___________________________________

Słuchamy w kółko Macieju dwóch piosenek z "Moonrise Kingdom" (połączenie Tarantino z realizmem magicznym):

Françoise Hardy - Le temps de l'amour (1964)

Cuckoo! By Benjamin Britten
http://www.youtube.com/watch?v=e5ZwTYSo-aw

A za oknem - jak to, co? Śnieg,

środa, 18 lipca 2012

Nie plujmy sobie w brodę (białe myszki/bałkańskie klimaty/Cafe Foyer/Kraków)

Tym razem promujemy wystawę obiecującego młodego artysty: wernisaż już w sobotę 27 lipca!


Jeśli przyjrzymy się historii sztuki tudzież handlu zauważymy powtarzającą się prawidłowość: nie doceniamy=nie kupujemy, a gdy już inni docenią=> przepłacamy. Nie popełniajmy błędu tylu pokoleń, które zwykły nie zauważać młodych artystów!

Z wernisażem wystawy zbiega się również początek innego ciekawego wydarzenia współorganizowanego przez krakowskie Cafe Foyer - Festiwal Bałkański, czyli warsztaty taneczne, kulinarne, kino pod chmurką, koncerty i imprezy! Mesecina!



niedziela, 8 lipca 2012

Gogol Bobol w ojczyźnie hamburgerów


"Hamburgers! The cornerstone of any nutritious breakfast" ("Hamburgery! Fundament pożywnego śniadania"; Pulp Fiction)


Tym razem zapraszam wszystkich miłych Czytelników do kontynuacji wirtualnych wuajaży za Atlantykiem, gdzie obiecujący młody inżynier, kolejna latorośl, nabywa amerykańskiego akcentu!


wtorek, 26 czerwca 2012

W czepku urodzona

Ja jednak jestem szczęściarą. Bo nie na każdego po powrocie do kraju czeka komitet powitalny, który o 4 nad ranem, ledwo trzymając się na nogach, kończy topić prawdziwy, polski, idealnie tłusty, doprawiony śliweczką i aromatyczny smalec!


poniedziałek, 25 czerwca 2012

Polska wita (i dobrze wpływa na cerę)

Powracającą sewillijkę powitała polska reprezentacja



kojący domowy polski obiadek (zupa kalafiorowa i bigos z młodej kapusty)

liczne cumulusy


i mnogie całusy.

Niestety, wpływ cumulusów na Polaków utrudnia czasem komunikację międzyludzką:

N.I. (chcąc zakupić bilet na przejazd kolejką miejską) zwraca się uprzejmie do pobliskiego pana na ławeczce:
- Przepraszam, czy ma pan rozmienić 50 PLN?
Pan (nie zadając sobie trudu odwrócenia wzroku w stronę pytającej, tonem skrajnie zostawmniewspokoju):
- Nie!

N.I., przepłacając za bilet i coraz bardziej przygnębiona, na pytanie eleganckiej starszej pani:
- Przepraszam, ile jest stacji do Gdańska Głównego?
odpowiada zwięźle:
- Niestety, nie wiem.
Bo zdążyła się jej udzielić cumulusowatość.

Na szczęście, nie wszyscy się jej poddają!
Elegancka starsza pani przysiada się do N.I. i zagaja:
- Bo pani taka smutna.
N.I., uświadamia sobie, że to prawda. Łzy żalu nad samą sobą nabiegają jej do oczu i patrzy na elegancką panią z nadzieją. Pani chce pocieszyć:
- A nie ma co się martwić! Bo jest już udowodnione, empirycznie, przez uczonych, że jest we Wszechświecie MATERIA!. Jedni nazywają ją Bogiem, inni po prostu aktywną masą, ale grunt, że istnieje, i nie jesteśmy sami w kosmosie.
Tak bezpośrednie podejście zachwyca N.I. i skłania do zwierzeń.
- Wie pani, miło to słyszeć, bo właśnie przeżywam minideprechę powracającego emigranta, wczoraj przyleciałam z Hiszpanii, i ciężko na nowo odnaleźć się w rzeczywistości...
- Ależ proszę pani! Niech pani spojrzy przez okno! Rzeczywiście, te bloki szare i brzydkie, ale te polne kwiaty!
(rzeczywiście, kolej miejska mija w tej właśnie chwili kępkę kolorowych kwiatów na tle szarych bloków)
- Takich polnych kwiatów w Hiszpanii nie mają! Poza tym, to ich słońce fatalnie wpływa na cerę. Niech pani spojrzy, ja się przed słońcem przez całe życie chowałam, nie mówię, że zupełnie unikać, ale się specjalnie nie opalałam, i proszę spojrzeć, przyznam, że moja cera nie wygląda na moje lata!
(i pani prezentuje rzeczywiście bardzo gładkie lico, więc N.I. skwapliwie przytakuje, wspominając ze zgrozą wszystkie razy, kiedy mimo słusznych ostrzeżeń nie posmarowała się faktorem).

wtorek, 19 czerwca 2012

wtorek, 12 czerwca 2012

Niewolnica na wolności

Czy dacie wiarę, że dziś o 14, zamiast podreptać grzecznie do naszej jadalni bez okien, podgrzać w mikrofali codzienną strawę w plastikowym pojemniku, zjeść w pośpiechu, wyjść na zbyt krótką przerwę i wrócić do kompa - zebrałam swój dobytek, stolik po stoliku żmudnie wycałowałam w oba poliki (prawie) wszystkich innych niewolników i niewolnice (lub raczej najemników, jako że na nasze PLN-y ich żołd jest całkiem przyzwoity) i poszłam w długą - przyznać trzeba, że z żalem!

Żal ten jednak wypiera nieśmiało, z niedowierzaniem i ostrożnie kiełkujące mi w brzuchu słowo: czyżbym zaczęła WAKACJE???

A tymczasem pod znanymi nam Grzybami Wcielenia skacze różnobarwny tłum, gotowy na wszystko (naprawdę myślę, że futbol sprawia, że mężczyźni stają się zdolni do wszystkiego ; trudno nie dojść do takich wniosków, gdy ziemia się pod tobą trzęsie i jesteś oblewana kolejno piwem i bitą śmietaną w sprayu).

Pytania od publiczności: Za kim są pary włosko-hiszpańskie? Nie są w jedności (Luis oburzony: a ty komu byś kibicowała jakby twój chłopak był Rosjaninem?). Za kim byłam ja? To sekret.

niedziela, 10 czerwca 2012

Dokąd zmierzasz? (Kordoba.)

Z przyczyn wielorakich, których nie będę tutaj wyłuszczać (zainteresowanych odsyłam do źródeł), w każdym razie żałuję tego posunięcia i gdybym mogła cofnąć czas, zacząć od nowa, otrzymać nową szansę, postąpiłabym inaczej - większość wizyt z toplisty "Miejsca, które trzeba zobaczyć w Andaluzji", zostawiłam na sam koniec mojego tu pobytu. 


Dlatego ostatnie podrygi są wyjątkowo intensywne. 

czwartek, 31 maja 2012

A tymczasem w Sewilli


- strajk szkolnictwa: na Uniwersytecie dwu- czy nawet trzytygodniowy brak zajęć. Niby łał i hurra, ale koniec końców utrudnienie: trzeba będzie zdawać egzaminy później, samemu się do nich przygotowywać... Powody: podwyższenie i tak juz wysokich opłat za studia. Współczująco kiwam głową, zachowując dla siebie bulwersującą prawdę, że w moim kraju można studiować za darmo (odwrotna sytuacja: rodziny wielodzietne, czyli 3+, które tu wszędzie maja b. duże zniżki, dofinansowania i stypendia).
"Studia to prawo, nie przywilej"

wtorek, 29 maja 2012

Polska-Hiszpania-Afryka-Pol-ska!* (Ceuta)

*tribute to Big Cyc

Zgodnie z zapowiedziami, w sobotę wybrałam się z wizytą do jednego z dwóch hiszpańskich miast leżących na kontynencie afrykańskim, Ceuty. 


Ceuta jest półwyspem, ze wszystkich stron otoczonym morzem:

Jest też szczęśliwą posiadaczką klimatu idealnego, czyli ciepło chłodzone lekką morską bryzą (po raz kolejny zapach morza przypomniał mi o mojej szantowej tożsamości).

piątek, 25 maja 2012

Sewilla nigdy nie śpi


Ani nie odpoczywa od świętowania swoich tradycji. W zeszłą sobotę postanowiłam nareszcie wybrać się do miejskiej biblioteki, w poszukiwaniu materiałów, które mają mi zapewnić świetlaną przyszłość w roli pani magister. Cóż, kiedy to miasto utrudnia ci tego typu przedsięwzięcia na każdym kroku! Pedałuję co sil w nogach, posługując się nadludzką siłą woli omijam: kuszące zapachem mielonej właśnie kawy i grzankowanej właśnie tostady z pomidorem i oliwą kawiarnio-śniadaniarnie; wygodne ławeczki podgrzewane porannym, acz opalającym słońcem; zawsze otwarte butiki „Moda de Italia”, „Moda de Paris” prosto z Szanghaju... Lecz co mam zrobić, skoro dosłownie zagradza mi drogę procesja Cruces de Mayo (Majowe Krzyże)?? Tylko zatrzymać się i zdjęcia na potrzeby Bloga.



sobota, 19 maja 2012

Mi casa es tu casa*

*a w Stanach, jak to z żalem stwierdził Wojtek, któremu bardzo podoba się się hiszpańska towarzyskość, my home is MY home!  

Gościnność to piękna cnota. Mój pobyt tutaj wiele mnie nauczył w tej kwestii, bo jestem tutaj prawie zawsze w pozycji gościa. Pozwolę sobie przy tej okazji na zwięzły apel: troszczcie się sie o przybyszów! 

Istnieją dwie główne kategorii ludzi gościnnych:
1. gościnni pozostawiający potencjalnym gościom inicjatywę: „wpadajcie, kiedy tylko chcecie”, „musisz kiedyś przyjść na kolację, zadzwoń do mnie kiedy ci pasuje”
2.gościnni wychodzący z inicjatywą: „jadę na Ferię do mojego miasteczka, zabierasz się? Mamy wolne łóżka, mowię serio!”

Jako, że David de Osuna (czyli z Osuny; wśród sewilskich znajomych to jego oficjalny przydomek) należy do tej drugiej kategorii, bez wahania poprosiłam o 2-dniowy urlop. Szefowa przeciwnie, miała w tej kwestii parę wahań, dlatego dostałam w końcu wolne na czwartek. Zawsze coś!


czwartek, 10 maja 2012

Wstawić do piekarnika na 9 godzin


Podczas długiego majowego weekendu, kiedy Wy smażyliście się w ogródkach warzywnych i piwnych w wiosennym słoneczku, tutaj było szaro, buro i deszczowo. Np. kiedy wracałyśmy raz z Ferii w cygańskich kieckach, musiałyśmy schować się w najbliższej pizzerii, bo po ulewie na modłę biblijnego potopu dopadł nas...grad.

Tymczasem od poniedziałku zaczął się piekielny piekarnik, przypominając, ze znajdujemy sie w najgorętszym punkcie Europy, cieszącym się (złą) sławą bezlitosnego słońca. Tak, tak, tubylcy od zawsze próbują mnie nastraszyć, twierdząc ze nie przeżyje, zwiędnę, rozpuszczę się, szczęście dla mnie, że w lipcu i sierpniu mnie tu nie będzie, bo nie wiem, co znaczy sewilski upal. Ja natomiast, jako zatwardziała wojowniczka sprawy Przesuńmy Polskę O Kilka Równoleżników W Dół Sp. Z.o.o. (departament To-niesprawiedliwe-że-oni-mają-te-same-problemy-a-o-tyle-cieplej), śmiejąc sie perliście odpowiadałam w afekcie „Kocham gorąco! Bez słońca marnieję, żyć mi się odechciewa! To niesprawiedliwe, że macie te same problemy...” itd., itp.

(nagłówek "Zmierz się z brzydką pogodą" wciąż figuruje) 

wtorek, 8 maja 2012

Morski wilk niczego się nie lęka! (Kadyks)


Jako, że niestety Hiszpanom nie przyszło do głowy, żeby uchwalać Konstytucję 3 Maja – albo chociaż Czwartego, por favor! – nasz (ludzi pracy) długi weekend trwał tylko wtorek.

Wykorzystaliśmy go więc na wycieczkę do Kadyksu – czyli białego miasta nad morzem. O, tu:


Upewniłam się dzięki temu wyjazdowi, że jestem 100% dziewczyną morza - jak poczułam ten zapach, wstąpiło we mnie życie!

czwartek, 3 maja 2012

O mały włos Moskwa


Kilka dni temu przychodze do pracy i znajduje na biurku karteczke: "Marta, zglos sie do mnie jak przyjdziesz do biura. PS Ty rozumiesz cos po rosyjsku?"

piątek, 27 kwietnia 2012

Wszystkie jesteśmy księżniczkami


Masz racje Asiula – kiecki są raczej ludowo-tandetne niż gustowne i z klasą.

Ale prawdą jest, że każda kobieta, która takową założy, wygląda pięknie – bo trajes de flamenca (czyli te suknie) są 100-procentowo kobiece.



środa, 25 kwietnia 2012

Niespodzianka na biurku

Przyszedlszy dzis, po 1,5-dniowym chorobowym do biura, znalazlam na biurku przepiekna karteluszke, a na niej:


Feria 2012
INVITACION
Caseta "La Nuestra"
C/ Joselito el Gallo, 189
Válida para dos personas


Czyli innymi slowy, zaproszenie od tajemniczgo darczyncy do jego casety, wazne dla 2 osob. Ha!

wtorek, 24 kwietnia 2012

Feria de Abril już trwa

Musicie wybaczyć ostatnie opustoszenie i pokrywanie się kurzem bloga (a także utrudnienia w kontaktach mailowo-skypowych): otóż w Sewilli zaczęło się prawdziwe lato oraz prawdziwa Kwietniowa Feria. A w mojej buzi równie prawdziwe zapalenie dziąsła, czego złośliwą konsekwencją jest antybiotyk akurat na cały tydzień Ferii. Ilość rebujitos musi wobec tego zostać ograniczona do niezbędnego minimum.

Sewilijczycy są szaleni na punkcie Ferii: wielomiesięczne przygotowania, branie kredytu na kieckę, jedzenie i picie, wynajmowanie casety za wielkie pieniądze jest czymś nie budzącym zdziwienia.

Feria to gigantyczna przestrzeń pełna caset, czyli takich namioto-budek (urządzonych duuuużo lepiej niż nasze mieszkanie;). Ci, którzy posiadają własną casetę (partie, firmy, związki zawodowe, co bogatsi ludzie), mogą do niej zapraszać kogo chcą - ale bez zaproszenia się tam nie wlezie (no, chyba że sposób "na Antonio", który polecił mi Jose z mojej pracy: Marta, ustawiasz się przy wejściu i wołasz: "Antooonioo! To ja!", z pewnością będzie tam jakiś Antonio, który ci odmacha). Także póki co próbujemy się wepchnąć do jakichś znajomych znajomych.

Wczoraj - poniedziałek - początek Ferii, tradycja żeby zjeść pescaito frito, czyli smażoną rybkę, co też sumiennie wypełniliśmy. Po czym należy zobaczyć o 12 w nocy jak zapala się Brama do wejścia na Ferię, reprezentujące zawsze jeden z sewilskich zabytków, tym razem Kościół Zbawiciela (znany już nam z Semany Santy):

(W tłumie wizytująca nas teraz familia Fede)

środa, 18 kwietnia 2012

Semana Santa: odsłona 2



Ciąg dalszy (ciąg uprzedni: http://sewillijki.blogspot.com.es/2012/04/jednak-semana-santa-odsona-1.html#more), choć ze sporym opóźnieniem, ale następuje.

Moment wyjścia i wejścia paso jest zawsze spektakularny, a zwłaszcza levantamiento (podniesienie), kiedy costaleros wstają, i cała wielka konstrukcja skacze jakiś metr w górę.


Tutaj w oddali i w ciemności możemy dostrzec spiczaste kaptury nazarenos:


wtorek, 17 kwietnia 2012

Nowe, wspaniale biuro

Nasza firma rozpoczela nowy etap nieustannego rozwoju i przeniosla sie w godne swego prestizu miejsce, na tzw. Poligon przemyslowy, gdzie inne wielkie i prezne korporacje maja swoje siedziby.

Ach, to nie ironia! Nasze gigawarsztaty, w ktorych tworza sceny na ewenty; sale, w ktorych drukuja potezne afisze; hale, w ktorych wisza lampy o niebywalych mocach, naprawde robia wrazenie. Kolorki mamy teraz bialo-pomaranczowe, nasza gastronomiczna cela zmienila sie w przyzwoita jadalnie z dwoma mikrofalami (takze nie tworzy sie juz kolejka burczacych kiszek); krzesla przystosowuja sie ladnie do krzywizn kregoslupa i ogolnie wiecej jest przestrzenii zyciowej. A co dla mnie osobiscie najistotniejsze: jako ze pierwsza koncze praktyke, posadzono mnie przy osobnym stoliku, w dodatku w miejscu absolutnie strategicznym, bo na koncu dlugiej sali (przy czym na drugim jej krancu znajduja sie, przeszklone oczywiscie, biura szefow). W czwartek zdobywalismy doswiadczenie w zakresie zwierzeta juczne, targajac caly dobytek najpierw w dol ze starego biura, potem w gore (juz bez ekspresowej windy, niestety) na nowym miejscu. Dla poprawienia nastrojow nagrodzono nas Telepizza.

Siedze teraz blizej okna i mam widok na oliwny gaj.

czwartek, 12 kwietnia 2012

Z powrotem w pomarańczarni

Dziś odkryłam wspaniały warzywniak, gdzie dokonałam równie wspaniałych zakupów:

  • oferta 5 kg pomarańczy za 2 euro
  • domowe wino równie taniuchne
  • i nareszcie pomidory o jakimś logicznym, prawdziwym kolorze, bo to co sprzedają w supermarketach ma konsystencję i smak plastiku:



czwartek, 5 kwietnia 2012

A jednak: Semana Santa odsłona 1

A jednak widziałam sewilski Tydzień. "Widziałam" to zresztą mało powiedziane - w tym momencie warto wręcz zacytować polskiego barda, bo Semanę "widać, słychać i czuć".

Pomimo: prognoz, że będzie padać; ponurych zapewnień sewilczyków, że będzie padać; mojej pesymistycznej pewności, że będzie padać, opartej na polskim wieloletnim doświadczeniu, że jak rano niebo wygląda jak gruba, mokra pierzyna szarej waty, słońca nie będzie; i w końcu pomimo deszczu samego w sobie - pasos wyszły. 

Zerwałyśmy się więc w niedzielno-palmowy poranek - niebo zapowiadało się marnie. Czuć było w powietrzu, jak umysły i dusze sevillanos - nawet tych pogrążonych jeszcze we śnie - skoncentrowane są na pytaniu "Czy będzie dzisiaj padać?". Zapowiadana procesja z palmami nie odbyła się, oczywiście z obawy przed czyhającym deszczem. 

Ale palmy otrzymano.

sobota, 31 marca 2012

Wielki Tydzień czas zacząć


Semana Santa bucha juz i dmucha z wszelkich stron.


Przede wszystkim, ustawione już i gotowe do wyjścia pasos w kościołach:




Najazd huzarów


W ubiegły weekend przybyli Mr.&Mrs. Wallace, skuszeni opisywanymi na blogu sewilskimi urokami.

Z tej okazji zamówiłam kwitnienie kwiatu pomarańczy (azahar, opiewany przez hiszpańskich poetów - i słusznie, bo pachnie nieziemsko!):

Prawda, że z Sewillą im do twarzy?


piątek, 30 marca 2012

Juz wkrotce...

Troche ostatnio zaniedbalam bloga, wybaczcie - obiecuje dzis wieczorem jakiegos porzadniejszego posta!
A Wy – zostawiajcie jakies slady swojej obecnosci, bo jak narazie, poza chlubnymi wyjatkami, jestescie dla mnie tylko anonimowa masa w postaci statystyk wejsc na strone. Pytania, watpliwosci, propozycje co mam opisac, zlosliwe komentarze – zachecam!

czwartek, 29 marca 2012

29-M

Dzis strajk generalny w kraju.
Hiszpanie maja dosc wszystkiego, i maja wrazenie, ze (wladze) chca „Skonczyc z wszystkim, z prawami pracownika i obywatela” (takie jest haslo strajku, widoczne na plakatach i czerwonych ulotkach). Cos a la nasze polskie „nie bedzie alkoholu, nie bedzie narkotykow. Nic nie bedzie” – tylko to byla chyba obietnica wyborcza?

Niestety, moja firma nie zamknela z tej okazji swoich podwojow, by bronic sprawy spolecznej. Za to metro jezdzi „z minimalna czestotliwoscia”, czyli co 20 minut. Gdy wychodzilam do pracy na 10, Fede smacznie sobie spala (wczoraj wrocilysmy o wpol do drugiej do domu, bo po lit.poszlysmy zobaczyc jak ida prace tworzenia ikon w tutejszych salkach o nowej estetyce, wielka szkoda, bo okazalo sie ze gdybysmy przyszly dzien wczesniej, moglybysmy jeszcze zostawic tam swoj slad, nakladajac pierwsze warstwy farby. Zdecydowanie Jan Franciszek powinien tu teraz byc!) - nikt nie idzie na uniwerek skoro cialo pedagogiczne raczej sie nie pojawi. Smieci tez dzis nie wywoza, wieksze supermarkety zamkniete, samoloty nie lataja po hiszpanskim niebie, nawet slonce nie kwapi sie z wyhynieciem.


Natomiast nasza Hiszpanka, a jakże, na okazję strajku przebrała się w inną kieckę:





środa, 21 marca 2012

Próbka flamingo

W zeszłośrodową noc poszłyśmy z Fede zobaczyć, jak tańczy 20-letni nauczyciel Anielli.

Mniej więcej tak:


To się chyba nazywa "wyssać z coś z mlekiem matki".





wtorek, 20 marca 2012

Partyzantka


Na moich praktykach robi sie coraz bardziej praktykancko. Co prawda, nie mialam jeszcze okazji zrobic nikomu kawy, ale to z pewnoscia dlatego, ze kawe kupuja wszyscy w barze na dole (€1,1, prawdziwy srodziemnomorski, kawowy raj).

Natomiast bajka o Kopciuszku w miare funkcjonuje: dochodze do perfekcji jesli chodzi o oddzielanie brudnego (=zapisanego z obu stron) od czystego (=zapisanego z jednej strony , a wiec nadajacego sie do ponownego uzycia) papieru, a takze wyciaganie zszywek specjalnym wyciagazszywkiem. Niestety, Kopciuszek mial przynajmniej scisle okreslony limit czasowy (12 w nocy), natomiast w moim przypadku nieskonczenie sprawy zszywkowej oznacza pozostanie dluzej w biurze.

Niestety, moja zanikajaca produktywnosc sklania mnie do czarnych mysli nad ogolna marnoscia tego zywota.

Oglaszam zatem konkurs na satysfakcjonujace, a jednoczesnie jak najmniej podejrzane czynnosci, ktore moge wykonywac na mojej niemieckiej wyspie. Krotki opis topografii wnetrza: siedze przy duzym, polaczonym, 6-osobowym biurku, tylem do wejscia (niedobrze), tylem do korytarza po ktorym wszyscy wciaz przechodza (zle), za plecami majac szklo oddzielajace mnie od dwoch szefow (bardzo zle). Warunki stanowia wiec nie lada wyzwanie.  

Poki co na liscie znajduja sie:

- pisanie bloga/maili w biurowym Outlooku
- sprawne przeszukiwanie internetu w pogoni za: przepisami na jutrzejszy obiad, lotami Polska-Hiszpania i vice versa, ciekawymi artykulami ze strony BBC (to jest wlasnie duzy kop, ktory zaaplikowaly mi te praktyki: mocne postanowienie odkurzenia jezyka angielskiego) etc.
- rzucanie co jakis czas okiem za okno, na osiedle jednakowych szeregowcow – nieciekawe, ale przynajmniej slonce, powietrze i wolnosc
- jedzenie drugiego sniadania, zwykle ok.11, jasny punkt w szarosci porankow
- wyjscie do toalety, ale nie czesciej niz potrzeba, jestem jednak w glebi serca uczciwa praktykantka

Chce w tym momencie uprzedzic moich przyszlych pracodawcow, ktorzy zaczytuja sie w tym, badz co badz publicznym i dostepnym dla wszystkich blogu, iz nie jest to moj codzienny i ulubiony styl pracy, ale raczej proba przetrwania w trudnych, sklaniajacych do szalenstwa warunkach braku zajecia. Dzis z rana np. wyslalam wszystkim z dzialu informacje, ze jestem chetna do pomocy, ale poki co nie bylo specjalnego odzewu. Oczywiscie, sa tez dni, kiedy wykonuje bardzo istotne i potrzebne zadania (m.in.wyszukanie kontaktu do departamentu eventow CIA; wystosowanie uroczystych przeprosin to whom it may concern w zwiazku z nadchodzacym – juz 30 marca! -  strajkem generalnym w Hiszpanii; consulting z polska sekcja futbolowa w sprawie rozgrywek Euro 2012– tak, tak, juz zalatwione, Hiszpania bedzie grala w Gdansku itd., itp.).

poniedziałek, 12 marca 2012

“Pachnie Wielkim Tygodniem!”



- slysze nagle. Carmen, moja sasiadka-graficzka (jedyna Hiszpanka na jak to ostatnio trafnie okreslila wesola Hannah , Niemka - niemieckiej wyspie, przy ktorej siedze), podnosi sie ze swojego obrotowego krzeselka i weszy. Po chwili i do nas dociera zapach Wielkiego Tygodnia – widocznie ktos z dolnego pietra zapalil kadzidlo, ktore sprzedaja tutaj na ulicach w ilosciach hurtowych i w przeroznych odmianach.

I jako ze rozpoczynamy tydzien kolejna porcja praktykanckiej bezczynnosci, zeby nie proznowac (jak uczyl nasz drogi L.J. Kern: nie siedz bezczynnie mala dziewczynko, nic nie zwojujesz niewinna minka), stworzmy kolejny krotki reportaz dla zacnych Gosci bloga.

Autorka ma to niebywale szczescie odbywania praktyki akurat w okresie dwoch najwiekszych, slynnych sewilskich swiat: po pierwsze, Semana Santa, czyli Wielki Tydzien, i po drugie Feria de Abril, czyli Kwietniowa Feria. Tradycja obu tych swiat jest bardzo dluga i rozbudowana, postaram sie przedstawic ja tutaj choc w ogolnych zarysach.

Zacznijmy wiec od Semany. Jej osia sa procesje, ktore trwaja od Niedzieli Palmowej przez caly Wielki Tydzien; jest ich bardzo wiele i kazda ma swoja wyznaczona trase – z wlasnego kosciola do katedry i z powrotem. Organizacja takiej procesji zajmuje sie cofradía, czyli bractwo; przynalezenie don oznacza wrecz pewien prestiz. W procesji niesie sie paso, czyli wielki podest, na ktorym umieszczona jest figura Chrystusa lub Maryi tudziez cala scena biblijna. Nad figura wznosi sie ogromny baldachim

- taki na przykład, przy czym to jest jego góra, której przecież nie widać, no chyba że z lotu ptaka - 





 i wszystko to jest bardzo bogato zdobione, zlote lub pozlacane, wykonczone misternymi koronkami i pulchnymi aniolkami. Ta wyjatkowa ilosc i jakosc przeklada sie rowniez na wage calej konstrukcji: kazde paso niesie min. 20 costaleros = noszących paso mezczyzn. Za zaszczyt niesienia na swych barkach do 100 kg paso (waza one kilka ton!) trzeba zwykle slono zaplacic,mozna rzec, niewazka to tradycja! Proby noszenia paso rozpoczynaja sie kilka miesiecy przed Wielkim Tygodniem – ekipa musi byc dobrze zgrana, zeby potem sterowac cala konstrukcja na waskich uliczkach Sewilli: podobno jedna z procesji, niosaca Maryje-patronke marynarzy, po przejsciu przez rzeke odwraca sie ponownie w strone wody – i to odwrocenie trwa prawie godzine!



sobota, 10 marca 2012

Mały wyciąg pogodowy

Tak to wyglądało parę dni temu:


To, czego do końca nie mogłam zrozumieć to nagłówek "Plantale cara al mal tiempo", czyli coś w stylu "Zmierz się z brzydką pogodą" - czyżby ludzka, a raczej hiszpańska niewdzięczność była tak gigantyczna? Miejmy nadzieję, że to po prostu standardowy tytuł kolumny.
Chociaż doprawdy nie wiem, skąd redaktorom przyszło do głowy akurat takie sformułowanie.

poniedziałek, 5 marca 2012

Z południowych przemyśleń

Tym razem bedzie bez polskich znakow – jestem wlasnie w biurze i moje znudzenie tutaj osiagnelo dzis swe szczyty, nie mam nic do roboty od paru ladnych godzin, wobec czego ten straszny poniedzialek trwa juz cala wiecznosc. Do pisania przebiegle uzywam programu Outlook, na ktorym pracujemy, nawet zademonstruje jaka mam tutaj profesjonalna stopke: 

(ocenzurowano:)

 Profesjonalizm bucha i dmucha, niestety nie ma to odbicia w moich niewolniczych zadaniach. Wlasnie byla chwila rozrywki, bo Niemiec z lewej, ktoremu zaoferowalam swoja pomocna dlon, zaproponowal mi poszukanie dla niego pustego kartonu. Ha! Podolalam. Przeszukawszy dyskretnie biuro i nie znalazlszy pustego kartonu, za rada kolegi z departamentu grafiki udalam sie ekspresowa winda na parter, aby zasiegnac kartonu na recepcji. Odpowiedziawszy (troche imieslowow dobrze zrobi temu wyplutemu z polskich znakow postowi) portierowi na pytanie, czy ma byc z trupem w srodku, czy tez nie, udalam sie za nim do magazynku pelnego roznej masci i wielkosci kartonow. Tam odnalazlam wlasciwy, potrzebny memu wspolpracownikowi karton, wobec czego moglam z poczuciem spelnienia wjechac winda z powrotem na 4.pietro, w trakcie drogi gapiac sie bezmyslnie na swoje wciaz jeszcze blade odbicie w lustrze. Zatem, misja skonczona, zadanie wypelnione. Zastanawiam sie teraz tylko: jak to sobie wpisac w CV?? Z pewnoscia doswiadczenie w dziedzinie „zaopatrzenia” przyda sie w pracy dla naszego Kola Tlumaczeniowego, gdzie pelnie zaszczytna funkcje Zaopatrzeniowca. Biorac pod uwage spory procent podrozy winda, podniosly sie moje kwalifikacje do pracy w branzy logistyki i spedycji. Jesli chodzi o grzebanie w kartonach, z pewnoscia bede cennym nabytkiem dla jednego z przodujacych na rynku wydawnictw. Moze na tym skoncze, bo nie chce przygnebiac innych mlodych ludzi, ktorzy byc moze nie mieli takiej szansy jak ja na zdobycie zawodowej praktyki.

czwartek, 1 marca 2012

Poznaj z nami Sewillę!

A teraz krótki reportaż miastoznawczy.

Quien no ha visto Sevilla, no ha visto maravilla - mówią Hiszpanie, i mają rację - nie zobaczyć Sewilli to nie  zobaczyć istnego cudu.
Chociażby, kobiety.

Przed (a raczej pod) nami typowa Andaluzyjka:

Zawsze zadbana, dobrze ubrana i lekko blada.


Nic dziwnego, skoro dbają o to od najmłodszych lat!


wtorek, 28 lutego 2012

Dzień Andaluzji

Czyli święto. Święto, czyli nie idzie się do pracy. Idzie tylko jedna, samotna osóbka przez puste ulice....naprawdę, kiedy dziś o 8 zdążałam w stronę tzw.metra (które tylko czasami zanurza się pod ziemię, i jeździ z częstotliwością czasem i co 8 minut co dla mnie,wrodzonej warszawianki, jest oburzające) nie było nikogo, żywej duszy, czy jak to się mówi po hiszpańsku, nawet Boga. Bo jak się później chodzi spać, to się i później wstaje - a to właśnie jest wymarzony kraj dla "sów". 
Także dziś byłam wytypowana na jednego z dwóch kozłów ofiarnych, które musiały przyjść do biura w święto - ale w sumie wyszłam na tym dobrze, bo mam za to jeden dzień wolny, a w biurze było spokojnie i przyjemnie jak nigdy, dużo konkretnych spraw do załatwienia.
Natomiast na kolacji byliśmy u innej Włoszki - Simony, która mieszka z dziewczynami z Ceuty, bo zaprosiła nas na domową prawdziwą pizzę.
A na deser zdjęcie z jednego z niezliczonych spacerów, które wg mnie naprawdę mi się udało:



Choć Noemi uważa, że to jest lepsze, bo budynek ma ładny kolor:

czwartek, 23 lutego 2012

Pierogi polsko-ruskie pod flagą czerwono-żółtą

W niedzielę odbyła się w naszym mieszkaniu polska kolacja. Jako, że nigdy nie nauczyłam się właściwie odliczać proporcji, narobiłam farszu dla całego garnizonu.  Poza naszym domowym składem przybyli głównie znajomi Noemi, i było nas w końcu chyba z 12 osób! Jak było do przewidzenia, szczególnym powodzeniem cieszyła się wersja smażona, bo w Hiszpanii smaży się wszystko i w głębokim tłuszczu.

Noemi i Luis dzielnie-lepiący:




Promocja polskiej kuchni zakończyła się powodzeniem, z tego co wiem nikt się nie zatruł, a wręcz przeciwnie:




I najmłodszy uczestnik, Daniel:



A tutaj migawka z codzienności, czyli wspólne kolacje:




Federica, która zawsze woli zjeść wszystko do końca niż zostawić: