Z przyczyn wielorakich, których nie będę tutaj wyłuszczać (zainteresowanych odsyłam do źródeł), w każdym razie żałuję tego posunięcia i gdybym mogła cofnąć czas, zacząć od nowa, otrzymać nową szansę, postąpiłabym inaczej - większość wizyt z toplisty "Miejsca, które trzeba zobaczyć w Andaluzji", zostawiłam na sam koniec mojego tu pobytu.
Dlatego ostatnie podrygi są wyjątkowo intensywne.
Wczoraj wstałyśmy więc z Fede skoro świt, by wyruszyć znanym już nam, lecz wciąż zaskakującym dla polskich turystów pod względem prędkości, jakości i ceny, pociągiem do znanego na cały świat, zbudowanego na trzech kulturach miasta -- Kordoby.
(to tylko takie migawki na pohybel PKP)
Zacznijmy od kawy.
Muszę przyznać, że Kordoba mnie zachwyciła:
cienistymi uliczkami Dzielnicy Żydowskiej (specjalnie wąskie, po to aby budynki dawały cień + wzmacniający efekt znanych już nam zacieniaczy)
Nawet nie wiesz kiedy i w ciebie ktoś wyceluje obiektyw
(Callejuela de las Flores, czyli Kwiatowa Uliczka)
kościołem Św. Nikolasa
słynnymi kordobańskimi ukwieconymi patiami (w maju odbywa się Festiwal Patiów - niestety spóźniłyśmy się o jakiś miesiąc)
Oczywiście i najsampierw, przesławną Katedrą-Meczetem. Jest to niesamowite miejsce: zbudowany na gruzach wizygockiej (=chrześcijańskiej) świątyni wspaniały, ogromny meczet. Gdy w XV wieku władza nad tymi terenami wróciła do katolickiego króla, dokonał on ceremonii oczyszczenia świątyni i od tej pory służy ona chrześcijanom. Efekt jest przedziwny: kaplice Maryi i świętych w otoczeniu typowo arabskiej architektury, a na dokładkę różnej maści turyści wałęsający się pośród podręcznikowego lasu kolumn
Takie to cuda jest w stanie stworzyć człowiek dla wyższego celu:
Podziwiamy teraz Mezquitę (Meczet) z zewnątrz:
proszę zwiedzających o zwrócenie uwagi na różnorodność łuków!
Oraz ślubna ekipa, którą bezczelnie wykorzystałam w celach estetycznych - elegancko ubrani, w porządnym otoczeniu -- będą się dobrze prezentowali na Blogu
No i macie tu jeszcze Bramę Mostową, która mnie w ogóle nie zachwyciła, ale żeby potem nie było, że się nie staram i pomijam:
Pijemy wodę, żeby potem nie było, że specjalnie mdlejemy, by pobyć sobie na hiszpańskim pogotowiu czy też wpadać w ramiona hiszpańskich fircyków
I pożywiamy się kordobańskim salmorejo (nie udało się spróbować innego tutejszego przysmaku - byczego ogona - innym razem)
PS
Dokąd idziesz? (Donde vas)
Nie wiem.
widzę, ze w tym sezonie szarawary rządzą! :) Muszę przyznać (chociaż z bólem serca), że Twoje są chyba ładniejsze od moich izraelskich...
OdpowiedzUsuńViva szarawary!!! Tutaj miec szarawary (musze nauczyc Hiszpanow tego slowa) oznacza natychmiast zostac wlozonym do szufladki "hippie" :D
OdpowiedzUsuńTo jest dworzec kolejowy??? Myślałam że lotnisko! Przejechałabym się takim pociągiem jako miłośniczka kolei...
OdpowiedzUsuńfajne spodnie!
OdpowiedzUsuń+ za pamięć o inżynierach
czy to nie aby fake? bo masz na jednym zdjęciu spodnie kolorowe a na innym niebieską suknię...
OdpowiedzUsuńha! wielkie brawo za spostrzegawczość! szarawary zakupione jako pamiątka na bazarku w Kordobie:)
OdpowiedzUsuń