Gościnność to piękna cnota. Mój pobyt tutaj wiele mnie nauczył
w tej kwestii, bo jestem tutaj prawie zawsze w pozycji gościa. Pozwolę sobie
przy tej okazji na zwięzły apel: troszczcie się sie o przybyszów!
Istnieją dwie główne kategorii ludzi gościnnych:
1. gościnni pozostawiający potencjalnym gościom inicjatywę:
„wpadajcie, kiedy tylko chcecie”, „musisz kiedyś przyjść na kolację, zadzwoń do
mnie kiedy ci pasuje”
2.gościnni wychodzący z inicjatywą: „jadę na Ferię do mojego
miasteczka, zabierasz się? Mamy wolne łóżka, mowię serio!”
Jako, że David de Osuna (czyli z Osuny; wśród sewilskich
znajomych to jego oficjalny przydomek) należy do tej drugiej kategorii, bez
wahania poprosiłam o 2-dniowy urlop. Szefowa przeciwnie, miała w tej kwestii parę
wahań, dlatego dostałam w końcu wolne na czwartek. Zawsze coś!
Żeby było jasne, bo Karolajna się dziwiła, ze ta Feria juz
tak długo trwa. Otóż Feria sewilska się dawno skończyła – trwała tydzień,
natomiast są również inne Ferie w rożnych miastach, miasteczkach i wiochach
Andaluzji. Fajnie więc zobaczyć, jak to świętują poza stolicą (czyt. Sewilla –
stolica Andaluzji, żeby nie było kolejnych nieporozumień).
Wyjechaliśmy (my-tzn. 3 goryli: David, jego ziomek z Osuny,
Wojtek + Ismarta) w środę po mojej pracy, bo oczywiście w Ferii chodzi głównie
o bycie na niej w nocy.
Osuna jest jednym z owych prześlicznych, andaluzyjskich „białych
miasteczek” (pueblos blancos), których prawodawcy mają na tyle oliwy w głowach,
żeby ustanawiać prawa ograniczające fantazje szalonych budowniczych* (typu nasz
orłowski-marchewowy pałac upiększony m.in. seledynowymi kolumnami). Wszystkie
domy muszą być białe (w przypadku Osuny można również użyć kamienia ciosanego),
czego efekty cieszą oczy przybysza.
czyt. właścicieli - budowniczy jedynie wykonują swoją ciężką pracę!
Po zapoznaniu sie z rodzeństwem Davida oraz znajomymi rodzeństwa
(każde z dorosłych już dzieci zaprosiło kilku znajomych na Ferię) - rodzice
wyjechali do Włoch odwiedzić jedna z córek na Erasmusie, ale że również należą do drugiej kategorii, pozwolili nawet spać w swoim łóżku – poszliśmy na kolację
do knajpki chrzestnego Davida (zachęcamy wszystkich chrzestnych do otwierania własnych
knajpek!), w której „se come muy bien”, czyli gdzie podają pyszne jedzenie. Jedliśmy:
revuelto con gambas, czyli jajecznica ze smażonymi ziemniakami, chorizo (rodzaj
tutejszej kiełbasy) i krewetkami; solomillo al roquefort (ha!nareszcie, na
potrzeby bloga, sprawdziłam co to jest – otóż POLĘDWICA, w sosie z roquefortu);
San Jacobo (Św. Jakub), czyli pierś kurczaka w panierce, która w środku ma ser
i szynkę. Andaluzja to stolica tapas, dlatego też często na posiłki nie
zamawia sie osobnego dania dla każdego, tylko kilka porcji, które się dzieli,
nieraz bez własnego talerza, tylko własnym widelcem jedząc z jednego na środku.
W ramach „dodatku” – u nas rożne warianty: ziemniaki, ryż, kasze – podaje się zawsze chleb, czyli raczej to co my nazywamy bułką. W sumie to spore ułatwienie/przyspieszenie
procesu gotowania, zawsze jeden gar mniej.
Powróćmy jednak do naszej historii. Po tej odżywczej kolacji
– trzeba było się wzmocnić przed obowiązkami, które nas czekały, poszliśmy w stronę
Ferii. Zachwycało nas w Osunie to, że wszystko było tak niebywale blisko: bar wujka
– na sąsiednim placu, piękny rynek – po drugiej stronie szerokiej na 2 metry
uliczki, Feria – 10 minut piechota. Taki mniejszy Starogard.
wąskie uliczki Osuny
Feria w Osunie może nie jest tak spektakularna jak w
Sewilli, ale dużo bardziej swojska i przyjazna przybyszowi – kasety są otwarte
dla wszystkich. Ludzie nie są tez wystrojeni na sposób sewilski (naprawdę to
jest fenomen kulturowy z tym sewilskim sposobem ubierania – żebyście widzieli
co babki wkładają na głowy na śluby – toczki, kwiatolce, pióra - Wojtek
twierdzi, że wręcz cale ptaki), a w kasetach jest klimat bardziej dyskotekowy,
nie wszechobecne sevillanas.
żywe kucyki w karuzeli
(automatyczni) ugniatacze winogron na wino
sewilijka skacząca na trampolinie
Podsumowując powyższe wesołe miasteczko, żałowałam bardzo że nie było tam z nami moich małych braciszków!
Zabawa trwała do 7 a.m., po czym wróciliśmy do
domu i brat Davida miał koniecznie ochotę na poranne, poimprezowe szczurros, co
też wprowadził w czyn (większość Hiszpanów ma w domach zamontowane na stałe coś a la nasza frytkownica – do smażenia ziemniaków na tortille, szczurros, krokietów
i innych głębokotłuszczowych przysmaków) – także posiedzieliśmy jeszcze, na
dobicie, w kuchni, po czym zapadliśmy w krótki acz kamienny sen.
Śniadanio-obiad zjedliśmy w kasecie wspólnot (o nazwie "Pro-Rio de Janeiro”): pyszna domowa ardoria, czyli osuńskie salmorejo, czyli dużo
gęstsze gazpacho o kolorze pomarańczowym (ma sporo chleba), które je się łyżką,
z dodatkiem gotowanego jajka i tuńczyka, a także jakieś wyborne mięso w migdałach,
robione zresztą przez mamę Davida, którego niestety nie skończyliśmy, bo w
kasecie było okropnie gorąco i chciało sie tylko pić lub jeść ardorię.
domowa ardoria
Zobaczyliśmy też kolegiatę, uniwersytet i widok na Osunę, po
czym pracująca nieszczęśnica musiała wracać w swój kierat, a chłopaki zostały,
by powtórzyć rozrywkę (ci Hiszpanie to mają zdrowie!).
no no no kochana, z tymi budowniczymi to uważaj, bo akurat za etetykę i wygląd budynku nie jest odpowiedzialny konstruktor, acz architekt!!! uważaj proszę na nomenklaturę :D
OdpowiedzUsuńa te szczurosy brzmią całkiem ciekawie :D
OdpowiedzUsuńsw. racja - zwracam honor pokrzywdzonym budowniczym!
OdpowiedzUsuńale czad! ja też tak chce!
OdpowiedzUsuńAutomatyczni ugniatacze - urzekili mnie. A miasteczko wygląda uroczo! W Izraelu jest podobnie - "białe miasteczka" - super to wygląda.
bardzo dziękuję za uściślenie :)
p.s. kupiłaś bilet???
Karolka czemu nie pojechałaś jeszcze do Sewilli? Miesiąc ostatniej szansy przed Tobą!
OdpowiedzUsuńDokladnie Karolka, co jest z Toba???
OdpowiedzUsuńdobrze wiesz co ze mną... ja tutaj czekam na Ciebie! I zbieram mamone na kolejny wyjazd do Izraela ;) i nową pralkę...
OdpowiedzUsuńMusisz sobie poczytac Cejrowskiego, sprzet AGD sie sprzedaje, zeby podrozowac - a nie odwrotnie!
OdpowiedzUsuńeee... Cejrowskiego to tylko oglądałam. Ale jak to? a w czym mam prać ubrania? ręcznie???
OdpowiedzUsuńA od czego sa rece jesli nie od prania w rzece??
OdpowiedzUsuńhttp://www.cejrowski.com/rozmaitosci/index.php?p=sterta_wywiadow&q=gala
(podpisuje sie obiema tymi recoma pod odpowiedzia nr 2)
Czemu moje linki nie linkuja, kto mi to powie?
OdpowiedzUsuńwystarczy ctrl c + ctrl v :) troszkę ruchu się przyda
OdpowiedzUsuńOczywiscie tak wlasnie robie, i nie dziala!
OdpowiedzUsuńTy, ale lodówka to co innego! ja jem mało, duża lodówka mi nie potrzebna, ale prać ręcznie??? a co z moimi jakże zadbanymi paznokciami???
OdpowiedzUsuńa Cejrowskiego doceniłam - ma bardzo fajne programy o Izraelu