sobota, 19 maja 2012

Mi casa es tu casa*

*a w Stanach, jak to z żalem stwierdził Wojtek, któremu bardzo podoba się się hiszpańska towarzyskość, my home is MY home!  

Gościnność to piękna cnota. Mój pobyt tutaj wiele mnie nauczył w tej kwestii, bo jestem tutaj prawie zawsze w pozycji gościa. Pozwolę sobie przy tej okazji na zwięzły apel: troszczcie się sie o przybyszów! 

Istnieją dwie główne kategorii ludzi gościnnych:
1. gościnni pozostawiający potencjalnym gościom inicjatywę: „wpadajcie, kiedy tylko chcecie”, „musisz kiedyś przyjść na kolację, zadzwoń do mnie kiedy ci pasuje”
2.gościnni wychodzący z inicjatywą: „jadę na Ferię do mojego miasteczka, zabierasz się? Mamy wolne łóżka, mowię serio!”

Jako, że David de Osuna (czyli z Osuny; wśród sewilskich znajomych to jego oficjalny przydomek) należy do tej drugiej kategorii, bez wahania poprosiłam o 2-dniowy urlop. Szefowa przeciwnie, miała w tej kwestii parę wahań, dlatego dostałam w końcu wolne na czwartek. Zawsze coś!


Żeby było jasne, bo Karolajna się dziwiła, ze ta Feria juz tak długo trwa. Otóż Feria sewilska się dawno skończyła – trwała tydzień, natomiast są również inne Ferie w rożnych miastach, miasteczkach i wiochach Andaluzji. Fajnie więc zobaczyć, jak to świętują poza stolicą (czyt. Sewilla – stolica Andaluzji, żeby nie było kolejnych nieporozumień).

Wyjechaliśmy (my-tzn. 3 goryli: David, jego ziomek z Osuny, Wojtek + Ismarta) w środę po mojej pracy, bo oczywiście w Ferii chodzi głównie o bycie na niej w nocy.

Osuna jest jednym z owych prześlicznych, andaluzyjskich „białych miasteczek” (pueblos blancos), których prawodawcy mają na tyle oliwy w głowach, żeby ustanawiać prawa ograniczające fantazje szalonych budowniczych* (typu nasz orłowski-marchewowy pałac upiększony m.in. seledynowymi kolumnami). Wszystkie domy muszą być białe (w przypadku Osuny można również użyć kamienia ciosanego), czego efekty cieszą oczy przybysza.
czyt. właścicieli - budowniczy jedynie wykonują swoją ciężką pracę!


Po zapoznaniu sie z rodzeństwem Davida oraz znajomymi rodzeństwa (każde z dorosłych już dzieci zaprosiło kilku znajomych na Ferię) - rodzice wyjechali do Włoch odwiedzić jedna z córek na Erasmusie, ale że również należą do drugiej kategorii, pozwolili nawet spać w swoim łóżku – poszliśmy na kolację do knajpki chrzestnego Davida (zachęcamy wszystkich chrzestnych do otwierania własnych knajpek!), w której „se come muy bien”, czyli gdzie podają pyszne jedzenie. Jedliśmy: revuelto con gambas, czyli jajecznica ze smażonymi ziemniakami, chorizo (rodzaj tutejszej kiełbasy) i krewetkami; solomillo al roquefort (ha!nareszcie, na potrzeby bloga, sprawdziłam co to jest – otóż POLĘDWICA, w sosie z roquefortu); San Jacobo (Św. Jakub), czyli pierś kurczaka w panierce, która w środku ma ser i szynkę. Andaluzja to stolica tapas, dlatego też często na posiłki nie zamawia sie osobnego dania dla każdego, tylko kilka porcji, które się dzieli, nieraz bez własnego talerza, tylko własnym widelcem jedząc z jednego na środku. W ramach „dodatku” – u nas rożne warianty: ziemniaki, ryż, kasze – podaje się zawsze chleb, czyli raczej to co my nazywamy bułką. W sumie to spore ułatwienie/przyspieszenie procesu gotowania, zawsze jeden gar mniej.


Powróćmy jednak do naszej historii. Po tej odżywczej kolacji – trzeba było się wzmocnić przed obowiązkami, które nas czekały, poszliśmy w stronę Ferii. Zachwycało nas w Osunie to, że wszystko było tak niebywale blisko: bar wujka – na sąsiednim placu, piękny rynek – po drugiej stronie szerokiej na 2 metry uliczki, Feria – 10 minut piechota. Taki mniejszy Starogard.

wąskie uliczki Osuny

Feria w Osunie może nie jest tak spektakularna jak w Sewilli, ale dużo bardziej swojska i przyjazna przybyszowi – kasety są otwarte dla wszystkich. Ludzie nie są tez wystrojeni na sposób sewilski (naprawdę to jest fenomen kulturowy z tym sewilskim sposobem ubierania – żebyście widzieli co babki wkładają na głowy na śluby – toczki, kwiatolce, pióra - Wojtek twierdzi, że wręcz cale ptaki), a w kasetach jest klimat bardziej dyskotekowy, nie wszechobecne sevillanas


żywe kucyki w karuzeli

(automatyczni) ugniatacze winogron na wino

sewilijka skacząca na trampolinie

Podsumowując powyższe wesołe miasteczko, żałowałam bardzo że nie było tam z nami moich małych braciszków! 

Zabawa trwała do 7 a.m., po czym wróciliśmy do domu i brat Davida miał koniecznie ochotę na poranne, poimprezowe szczurros, co też wprowadził w czyn (większość Hiszpanów ma w domach zamontowane na stałe coś a la nasza frytkownica – do smażenia ziemniaków na tortille, szczurros, krokietów i innych głębokotłuszczowych przysmaków) – także posiedzieliśmy jeszcze, na dobicie, w kuchni, po czym zapadliśmy w krótki acz kamienny sen.

Śniadanio-obiad zjedliśmy w kasecie wspólnot (o nazwie "Pro-Rio de Janeiro”): pyszna domowa ardoria, czyli osuńskie salmorejo, czyli dużo gęstsze gazpacho o kolorze pomarańczowym (ma sporo chleba), które je się łyżką, z dodatkiem gotowanego jajka i tuńczyka, a także jakieś wyborne mięso w migdałach, robione zresztą przez mamę Davida, którego niestety nie skończyliśmy, bo w kasecie było okropnie gorąco i chciało sie tylko pić lub jeść ardorię.



domowa ardoria



Zobaczyliśmy też kolegiatę, uniwersytet i widok na Osunę, po czym pracująca nieszczęśnica musiała wracać w swój kierat, a chłopaki zostały, by powtórzyć rozrywkę (ci Hiszpanie to mają zdrowie!).

14 komentarzy:

  1. no no no kochana, z tymi budowniczymi to uważaj, bo akurat za etetykę i wygląd budynku nie jest odpowiedzialny konstruktor, acz architekt!!! uważaj proszę na nomenklaturę :D

    OdpowiedzUsuń
  2. a te szczurosy brzmią całkiem ciekawie :D

    OdpowiedzUsuń
  3. sw. racja - zwracam honor pokrzywdzonym budowniczym!

    OdpowiedzUsuń
  4. ale czad! ja też tak chce!
    Automatyczni ugniatacze - urzekili mnie. A miasteczko wygląda uroczo! W Izraelu jest podobnie - "białe miasteczka" - super to wygląda.
    bardzo dziękuję za uściślenie :)
    p.s. kupiłaś bilet???

    OdpowiedzUsuń
  5. Karolka czemu nie pojechałaś jeszcze do Sewilli? Miesiąc ostatniej szansy przed Tobą!

    OdpowiedzUsuń
  6. Dokladnie Karolka, co jest z Toba???

    OdpowiedzUsuń
  7. dobrze wiesz co ze mną... ja tutaj czekam na Ciebie! I zbieram mamone na kolejny wyjazd do Izraela ;) i nową pralkę...

    OdpowiedzUsuń
  8. Musisz sobie poczytac Cejrowskiego, sprzet AGD sie sprzedaje, zeby podrozowac - a nie odwrotnie!

    OdpowiedzUsuń
  9. eee... Cejrowskiego to tylko oglądałam. Ale jak to? a w czym mam prać ubrania? ręcznie???

    OdpowiedzUsuń
  10. A od czego sa rece jesli nie od prania w rzece??

    http://www.cejrowski.com/rozmaitosci/index.php?p=sterta_wywiadow&q=gala
    (podpisuje sie obiema tymi recoma pod odpowiedzia nr 2)

    OdpowiedzUsuń
  11. Czemu moje linki nie linkuja, kto mi to powie?

    OdpowiedzUsuń
  12. wystarczy ctrl c + ctrl v :) troszkę ruchu się przyda

    OdpowiedzUsuń
  13. Oczywiscie tak wlasnie robie, i nie dziala!

    OdpowiedzUsuń
  14. Ty, ale lodówka to co innego! ja jem mało, duża lodówka mi nie potrzebna, ale prać ręcznie??? a co z moimi jakże zadbanymi paznokciami???
    a Cejrowskiego doceniłam - ma bardzo fajne programy o Izraelu

    OdpowiedzUsuń