Cztery intensywne miesiące odeszły bezpowrotnie, pożegnano mnie godnie i kilkakrotnie (i we łzach) -
i trzeba było spakować dwie walizki + zostawić jeden 7-kilogramowy karton do wysyłki, wykonać każdą codzienną czynność bolejąc nad jej schyłkowym charakterem i stawić się o 4:45 nad ranem pod blokiem, gdyż znalazł się wyjątkowo hojny sewilijczyk, który zaoferował się powieźć mnie&walizy na lotnisko o tej nieludzkiej porze.
W ten sposób znalazłam się na obecnej holenderskiej, lotniskowej ławeczce:
Czas minął za szybko, a Sewilla uzależnia.
I pisanie bloga też! Dlatego, jeśli zauważę minimalne zainteresowanie
(a wiedzcie, że widzę czy ktoś tu zagląda i nawet z jakiego jest kraju!), jest
szansa, że dowiecie się czegoś o dalszych przygodach Ismarty w innych, zapewne
mniej słonecznych choć któż to wie, miastach.

Choć do Sewilli wrócimy, tak lub tak!
Choć do Sewilli wrócimy, tak lub tak!
Kabaty czekają na Ciebie z utęsknieniem!!!
OdpowiedzUsuń